Gdy auto trafiło do warsztatu było w opłakanym stanie. Nie miało zderzaków, w złym stanie były tapicerka i szyberdach. Trzeba było wymienić kilka części. Leszek Szmit z gminy Zakrzew przysłowiowo przywrócił je do życia i ukazał piękno samochodu.
Niebieski Fiat 500L z rocznika 1969 (produkowany od 1968 roku) przyciąga wzrok nie tylko swoją stylistyką, odbiegającą nieco od dzisiejszych nowych samochodów. Ale jest tak utrzymane i lśniące, że niejedno auto 2-3-letnie może pozazdrościć wyglądu.
– Zawsze lubiłem stare samochody. I trafił mi się taki, Fiat 500L. Kolega kupił to auto, żeby je naprawić i odrestaurować. Ale widocznie nie zdawał sobie sprawy jaki ogrom pracy go przy tym czeka. Zaproponowałem, że odkupię od niego tego Fiata. Całe zostało odrestaurowane, od A do Z, od blacharki, po mechanikę i wykończenie wnętrza – mówi Leszek Szmit, właściciel samochodu.
Robota przy restauracji samochodu trwała po 5-6 godzin dziennie przez rok, naturalnie dodatkowo, po zakończeniu tej dającej utrzymanie rodzinie. Ale widać bardzo dobry efekt.
Samochód został rozebrany na części pierwsze, niemal do każdej śrubki: silnik, skrzynia biegów, przednie zawieszenie, żeby potem dokładnie je wyczyścić, co trzeba wymienić, zakonserwować i umalować.
– Wiele elementów było piaskowanych, a potem malowanych proszkowo. Do całkowitej wymiany była tapicerka, ze względu na stan. Podobnie szyberdach. Należało zmienić płótno, bo poprzednie było podziurawione i poprute – mówi właściciel samochodu. – Skrzynia biegów jest niezsynchronizowana. Przy prędkości 70 kilometrów na godzinę spala około 5 litrów paliwa. Silnik ma moc maksymalną 17 KM. Niedużo, ale jest ogromna frajda z jazdy. Latem odkrywa się szyberdach i można jechać. Żona chętnie korzysta z tego samochodu.
Młodzi ludzie pewnie się uśmiechną pod nosem, ale kiedyś auta miały taką moc. Jednak nawet z takimi parametrami i przy spartańskim wyposażeniu, jak się okazuje, można się cieszyć z jazdy autem.
– Jakby się trafił jeszcze taki samochód do naprawy, to chętnie bym jeszcze kupił takiego Fiata – dodaje Leszek Szmit.